Plan na niedzielę był prosty – odwiedzić muzea, których nie zaliczyliśmy w sobotę, czyli prawie wszystkie.

Na pierwszy rzut wybraliśmy Muzeum Podróżników. Za dużo o nim nie napiszę. Nie dlatego, że w głowie czułem jeszcze delikatnie zawartość wczorajszej butelki Coca-coli. Muzeum niestety należy do typu mocno szklanych, czyli wszystko za szybką. Pierwszy pokój – Tonego Halika – to po prostu ściany ozdobione wydrukowanymi fragmentami jego książek oraz trochę rekwizytów, jak np. stara kamera. Kolejne pokoje to jeszcze więcej szybek, a za nimi egzotyczne stroje, biżuteria i figurki. Nic nadzwyczajnego.

Lekko zniesmaczeni chybionym strzałem udaliśmy się do Kamienicy Pod Gwiazdą, czyli do Muzeum Sztuki Orientu. Zanim jednak weszliśmy do środka podeszliśmy sprawdzić co u osiołka. Jak się okazało, nadal stał i się gapił.

Kamienica Pod Gwiazdą nosi nazwę od… gwiazdy, która jest umieszczona nad główną fasadą.

Nie jestem wielkim pasjonatem sztuki dalekiego wschodu. No chyba, że zaliczymy do tego grona Dragon Ball. Songo to był gość. Dziś nie robią już takich bajek. W środku niestety nie było nic z anime ani mangi. Było za to sporo waz i zabawnych figurek buddy w różnych pozach. Na tyłach kamienicy jest mały ogród w stylu orientalnym. Jestem pewny, że latem, gdy padają tam promienie słońca, ogród wygląda cudnie. My byliśmy w listopadzie i słońce świeciło z drugiej strony, więc najbardziej z całego muzeum podobały mi się schody w tej zabytkowej kamienicy – idealnie niepasujące do kultury dalekiego wschodu.

Nasz kolejny punkt na dziś to Muzeum Piernika. Do umówionej wizyty mamy trochę czasu, więc wbijamy na kawę i ciasto do Sowy. Na wszelki wypadek w środku nic do siebie nie mówimy. Potem obieramy okrężną trasę i po drodze mijamy ulicę Przedzamcze.

A także Teatr Baj Pomorski o nieszablonowym wyglądzie.

Do mekki polskich pierników dobijamy na czas. Po okazaniu biletów uprzejmy Pan z obsługi radzi nam się rozebrać. Mówię „Bardzo proszę!”. W środku ponoć dosyć ciepło.

Wizyta w muzeum zaczyna się od krótkiego filmu, na którym mówią, że nazwa piernik pochodzi od słowa pierny, czyli pieprzny, pikantny. Potem idziemy na warsztaty z robienia pierników.

Sympatyczna kobieta mówi, żeby ugniatać ciasto. No to ugniatam to ciasto, ugniatam je dobrze. I wtedy pyta czy wiemy skąd wzięła się nazwa piernik? Po czym sama sobie odpowiada, że od słowa pierny. No i pięknie – wiedzę warto utrwalać. Ugniecione ciasto trafia do foremki. Potem wycinam, podziwiam jak zajebiście wyszło, a ona mówi, że mam jej to dać. Obiecuje, że po zwiedzaniu odda, ale w tym kraju już tyle naobiecywali, że podchodzę do tego trochę nieufnie. Mimo wszystko ulegam i idziemy zwiedzać.

Przewodnik wita nas krótką opowieścią o młodych flisakach co to kupowali konia za jedną katarzynkę, a potem zadaje pytanie „Czy wiecie Państwo od czego wzięła się nazwa piernik?”. Wiadomo, że nie wiemy. Tłumaczy, że od słowa pierny… Resztę już znacie.

Zmierzamy na dół. Wystawa na dolnym piętrze to głównie foremki do pierników i maszyny. Dużo ich i wyglądają na bardzo czasochłonne w przygotowaniu. Klimatycznie, ale dużo szybek – dupy nie urywa. Na górze jest fajniej.

Znajduje się tam kilka pokoi z różnych epok wystylizowanych na sklepy z piernikami, kawiarnie, pokoje itd.

Wśród tych wszystkich cudów znalazła się nawet połowa starego, poczciwego Żuka i  gościu w cylindrze.

Póki co to najciekawszy ze zwiedzonych punktów. No i słowa dotrzymali – przy wyjściu dostałem swój wypiek. Na szczęście nie pytali już więcej czy wiem od czego pochodzi nazwa piernik…

Z Muzeum Piernika udajemy się do Ratusza Staromiejskiego. W środku znowu dużo szybek, ale na szczęście również galeria obrazów, a niej kilka pozycji naprawdę świetnych jak np. Portret Karola Chodkiewicza. Generalnie spore muzeum i dużo chodzenia, ale warto. Niby typowe muzeum z szybkami, ale dużo ciekawych rzeczy i Ratusz od środka robi tak samo dobre wrażenie jak z zewnątrz.

Po wyjściu z muzeum został nam ostatni punkt do zobaczenia – panorama Starego Miasta z Wieży Ratuszowej. Było już chwilę po 15, więc liczyłem na ładne widoki Starego Miasta w ciepłych promieniach zachodzącego słońca. Nie zawiodłem się, chociaż do pełni szczęścia zabrakło mi jakiś chmur, które urozmaiciłyby krajobraz.

Powyżej panorama Starego Miasta od strony Wisły. Po prawej Most Piłsudskiego, na bliższym planie potężny Dom Artusa, a po lewej Katedra św. Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty. Po drugiej stronie Wisły dzika puszcza. Agnieszka już dawno tam nie mieszka.

Poniżej widok z wieży na wschodnią część Starego Miasta. W oddali wieże Kościołów św. Jakuba oraz św. Katarzyny.

Tuż za nimi po prawej stronie znajduje się najnowszy most w Toruniu – Most gen. Elżbiety Zawackiej. Żałuję, że tam nie doszliśmy, ale będzie na pewno obowiązkowym punktem następnej wizyty.

To z kolei wieża Kościoła Ducha Świętego – jedno z moich ulubionych zdjęć z wyjazdu.

Na koniec zdjęcie Kościoła Wniebowzięcia NMP. Gdyby nie te bloki z tyłu wyglądałby jak z fotografii  mojej prababci.

Przy zejściu z wieży zrobiliśmy krótką przerwę na sesję do najnowszego numeru Glamour;)

Przed powrotem trzeba się najeść, więc w drodze po plecak zostawiony w hostelu zawijamy do Pierogarni Stary Toruń. W środku sporo wiary, ale obsługa sprawnie sobie poradziła i w przyzwoitym czasie dostaliśmy swoje jedzenie. Do dziś pamiętam pyszne pierogi z wątróbką, cebulką i ogórkiem. Polecam!

Ostatnia przeszkoda – Most Piłsudskiego – tym razem nie wydaj się już tak długi. Jeszcze jeden strzał na Stare Miasto i wracamy do domu.

Galeria zdjęć

Tagi, , , ,