Tytuł nie jest przypadkowy. Kopernik i piernik to symbole, z którymi pewnie większość kojarzy Toruń. Ze mną nie było inaczej.
Na wstępie muszę powiedzieć, że nie byłem wcześniej w Toruniu. Może wydawać się to dziwne, bo to chyba jeden z najpopularniejszych punktów na mapie szkolnych wycieczek. Ja trochę chorowałem za młodu i niestety spora część szkolnych wypadów mnie ominęła. Jest co nadrabiać…
Wyjazd był dla mnie urodzinową niespodzianką. Miałem jakieś podejrzenia, ale do momentu wejścia na peron nie byłem pewny gdzie jedziemy. Podróż z Poznania zajęła nam nieco ponad dwie godziny. Niby niewiele, ale nie należała do najprzyjemniejszych, bo temperatura w wagonie, dzięki uprzejmości PKP, wynosiła jakieś 40 stopni. Taki przedsmak sauny. Temperatura w połączeniu z zapachem innych ludzi, ich dzieci, kanapek i ogórków, tworzyła niezapomnianą atmosferę…
Wysiedliśmy na dworcu głównym, czyli pośrodku niczego. Toruń przywitał nas mgłą i delikatną mżawką. W połączniu z nieciekawym otoczeniem dworca było tam dość ponuro. No, ale nikt przecież nie przyjeżdża do Torunia zwiedzać okolic dworca. Po zasięgnięciu rady wujka Google ruszyliśmy z buta w kierunku Starego Miasta. Mgła była na tyle gęsta, że na moście Piłsudskiego nie było widać drugiego końca. Przejście mostu wydało mi się cholernie długie, a to co ujrzałem na drugim końcu… wcale nie zrekompensowało mi tej wędrówki. Mgła i jakieś mury. Nie można powiedzieć, że zakochałem się w Toruniu od pierwszego wejrzenia…
Naszym pierwszym celem było, jakżeby inaczej, muzeum Kopernika. Nie jestem zwolennikiem muzeów z eksponatami za szybką. Nudzą mnie takie miejsca, bo ja lubię dotykać;) U Kopernika szybek nie było, ale część pomieszczeń można oglądać tylko zza kordonów.
Jednym z takich pomieszczeń jest jego były gabinet. Bardzo klimatyczne miejsce.
Ciekawym elementem jest również podświetlana makieta dawnego Torunia.
Podczas oglądania makiety wyświetlany jest film o historii Torunia i Kopernika. Można dowiedzieć się z niego, że Mikuś miał całkiem klawe życie. Poważana rodzina, trzy chaty na centrum, długie włosy. Laski musiały kwiczeć na jego widok.
Po tej dawce historii trochę zgłodnieliśmy. Obraliśmy kierunek na hostel żeby zostawić plecak i potem na szamkę. Nasza noclegownia znajdowała się przy samym rynku – przy tym Nowym Rynku na… Starym Mieście. Jak się okazuje Toruń było stać na dwa rynki – kto bogatemu zabroni? Dla mnie – zasymilowanego poznaniaka, to zbyteczny luksus. Poznań ma jedno Stare Miasto, a na nim jeden Rynek. Po co komplikować życie? Teraz mamy jeszcze oświetlenie ledowe. To nic, że białe światło ledów psuje klimat na Rynku. Kto by się tym przejmował… Ważne, że jest oszczędnie i bezpiecznie (podobno).
Po drodze na Nowy Rynek minęliśmy Stary Rynek, a na nim smutnego grajka, któremu gołębie, dosłownie, wchodzą na głowę…
W poszukiwaniu restauracji trafiliśmy na miejsce, którego kiedyś szukał każdy. Niestety było już zamknięte, więc nie wiem co tam sprzedają, ale taniej nie kupisz nigdzie, nawet na Allegro. To tu jest najtaniej na świecie!
Po wciągnięciu naleśnika w Manekinie udaliśmy się na wieczorne zwiedzanie zakamarków Starego Miasta. Przy okazji muszę powiedzieć, że jakość jedzenia w Manekinie poznańskim i toruńskim jest nieporównywalna. Nie mówię, że ten z Torunia to jakieś niebo w gębie, ale był dużo lepszy od poznańskiego niestety.
Popijając litrowego drinka w butelce Coca-coli, skierowaliśmy nasze kroki w stronę Bulwaru Filadelfijskiego, czyli takiego długiego chodnika wzdłuż Wisły. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę przy ruinach Zamku Krzyżackiego.
Na zdjęciu powyżej jest przesyt wszystkiego. Mgła, drzewa, ciepłe światła, most w oddali, ciekawa faktura murów zamku i jeszcze ten przejeżdżający samochód. Warunki dopisały tego wieczoru.
Na samym bulwarze światło też było ciekawe…
A na jego końcu most bez końca.
W sumie to bulwar ciągnie się dalej, ale my tutaj zakończyliśmy nasz spacer wzdłuż rzeki. Odbijając w prawo weszliśmy w mały parczek gdzie wierzby płaczą.
Jeszcze tylko szybka wizyta na samym moście, po którym szybko samochody jeżdżą i wracamy w mury Starego Miasta.
Na Rynku mgła nie było już tak gęsta.
I dzięki Bogu, bo inaczej biedny osiołek mógłby nie dostrzec Kopernika. A tak stoi i się gapi, jak na upartego osła przystało.
W drodze do hostelu, zahaczamy o Maca i Nowy Rynek.
Tam kończymy drinka, przybijamy piątkę z kobietą od jaj i idziemy spać. Jutro czeka nas sporo chodzenia po muzeach.